Grzegorz Musiał: „Ja, Tamara” i „Tamara, siostra wulkanu” oraz Grzegorz Kalinowski: „Jak we śnie…”
Ależ cudnie zrobiło się na świecie!
Ostatnio w ogródku pasła się mała sarna. Ponieważ w lesie było sucho, pomyślałam, że nie będę jej przeganiać, choć nie spodziewałam się, że zagustuje akurat w różach. Wcinała liście i kwiaty, aż jej się uszy trzęsły. Oglądałam ten leśno-przyrodniczy spektakl, uważając, żeby żadnym gwałtowniejszym gestem jej nie spłoszyć. Nie powiem, że nie bez żalu… Dwa dni później „coś” sarnę zjadło i tyle było z mojego szlachetnego poświęcenia. Jak widać życie przeplata się z umieraniem, jak światło dnia z ciemnością nocy.
Jakie książki mnie ostatnio urzekły, poruszyły, skłoniły do refleksji?
Pierwsza, o której chciałabym napisać, to dwutomowa powieść biograficzna o Tamarze Łempickiej. Napisał ją Grzegorz Musiał, lekarz okulista, poeta, pisarz i bydgoszczanin. Pierwszy tom, pt. „Ja, Tamara”, ukazał się już w 2019 r., drugi pt. „Tamara, siostra wulkanu”, pod koniec 2022 r. Książka zrobiła na mnie ogromne, żeby nie napisać (choć i tak napiszę) – piorunujące wrażenie. Zwłaszcza tom pierwszy. Należy on do lektur, w które czytelnik zapada się po uszy i nie jest w stanie skupić na niczym innym, jak tylko na śledzeniu losów głównej bohaterki, aż do chwili, gdy z wypiekami na twarzy (i dziką rozpaczą, że to już!) dociera do ostatniej strony. Błyskotliwa, barwna, pasjonująca, skrząca się niczym iskierki światła na wodzie opowieść o Tamarze Łempickiej napisana jest z wielkim rozmachem i znajomością tematu. Do tego pięknym, literackim językiem. Jak wspomina sam autor, praca nad książką zajęła mu 10 lat! Myślę, że to nie była zwyczajna praca nad książką. Zrodziła się z fascynacji piękną, nieszablonową kobietą i jej niezwykłym, „zapomnianym” w Polsce czasów komuny, malarstwem. Powieść Grzegorza Musiała to także kopalnia wiedzy na temat sztuki.
Skoro tak mi dzisiaj impresjonistycznie na duszy, to na zachętę (zanętę?) przytoczę adekwatny i kompatybilny fragmencik. „Przymknęłam powieki i przez magiczną szczelinkę, pociętą rzęsami i załamującymi się na nich iskrami promieni, spoglądałam na lagunę jak na obraz Whistlera. Jej powierzchnia migotała między drzewami jak stalowa satyna, a za nią, w różowo-błękitnej mgiełce, będącej mieszanką powietrza, pyłu wodnego i podwójnego słońca, padającego nie tylko z nieba, ale również odbitego od lustra wody – wyłaniała się rozedrgana, jak Wenus Botticellego, kopuła i wieża San Giorgio Maggiore. W tej chwili, w sam środek kadru majestatycznie wpłynęła gondola, zasłaniając mi widok kościoła swą wygiętą, zębatą szyją. Miałam wrażenie, że za chwilę zacznie się pierwszy akt opery Gioconda”. Czyż to nie piękne? Powieść o Tamarze Łempickiej wypełniają malarskie opisy miast, przyrody, rzeźb, zabytkowych budynków, obrazów, jakbyśmy spacerowali po olbrzymiej galerii sztuki. Bardzo serdecznie polecam. Urzekła mnie ta opowieść.
Ponieważ zbliżają się wakacje i zapewne niektórzy z nas szukają gorączkowo książek, które umilą ten czas, mam jeszcze jednego asa w rękawie i jeszcze jedną lekturę godną uwagi i polecenia. Książka bardzo mnie zaintrygowała, bo choć zaledwie z widzenia i opowieści, ale jednak znam jej autora. Poza tym ukazała się nakładem wydawnictwa Galerii Autorskiej Jana Kaji i Jacka Solińskiego, więc zaciekawia nie tylko treścią, ale także urzeka szatą graficzną. Mam na myśli zbiór opowiadań Grzegorza Kalinowskiego pt. „Jak we śnie…” Trudno byłoby je streścić, więc tego nie zrobię. Każde jest odrębne, ale wszystkie splatają się w jedną całość. To, co mnie zaintrygowało, to niezwykła wyobraźnia Autora i niesamowity klimat opowieści. Wspomnienia, metafizyka, refleksje nad życiem i umieraniem. Mrok, ale i światło. Zaduma, ale i jakiś rodzaj ciepła chwytającego za serce. Jest w niej także święta rzeka, trzciny i oczerety, muliste jezioro, czarny zając i starcy. Przytoczę malutki fragment o starcach: „Dostrzegliśmy starców w łachmanach, mieszkańców zmurszałych chat, którzy wypełzli z nich nad brzeg rzeki świętej, by chłeptać z niej wodę o cudownej mocy. Kładli się na ziemi, tuż przy nabrzeżach, zbliżali usta do gładkiej powierzchni, by po chwili, jak pogrążeni w ekstazie, chłeptać tę uzdrawiającą świętą wodę. Niektórzy wpadali do rzeki, może i tonęli. A my ciągle płynęliśmy”.
Na zakończenie mojego przedwakacyjnego wpisu podzielę się refleksją na temat drugiego czytania „Empuzjonu” Olgi Tokarczuk. O tej książce wspomniałam już na blogu, ale z okazji udziału w spotkaniu Dyskusyjnego Klubu Książki, na którym omawialiśmy „Empuzjon”, przewertowałam ją raz jeszcze. Efekt mnie zaskoczył. Odkryłam nowe pokłady treści, jak gdybym płynęła statkiem i weszła pod pokład. Pomyślałam, że jest to jedna z tych książek, które można czytać po wielokroć i bezustannie odnajdywać w niej coś nowego. To tylko taka dygresja na koniec. Życzę Wszystkim czytającym moje leśno-książkowe opowieści miłych wakacji. Mam spory pakiecik lektur w zanadrzu, co mnie niezwykle raduje. O najciekawszych książkach na pewno napiszę.
Komentarze
Prześlij komentarz