Przejdź do głównej zawartości

Z półki leśnej Bibliotekarki - 25. „Ja, Tamara” i „Tamara, siostra wulkanu” oraz „Jak we śnie…”

 


Grzegorz Musiał: „Ja, Tamara” i „Tamara, siostra wulkanu” oraz Grzegorz Kalinowski: „Jak we śnie…”

Ależ cudnie zrobiło się na świecie!

Lato w pełni. Jasno, ciepło, zielono i pachnie. Słońce wędruje po niebie od 4 do 21. Wschodzi nad miastem, którego na szczęście nie widać zza drzew, a zachodzi nad lotniskiem, również zasłoniętym lasem. Wczoraj, zanim schowało się za horyzont, ostatnimi promieniami złociło pnie i gałęzie sosen. Wyglądało to niesamowicie i przypominało obrazy impresjonistów. W jaki sposób oni malowali światło, zamykali w ograniczonej płaszczyźnie ulotną chwilę, moment, gdy wiatr porusza gałęziami drzewa, a słońce prześwietla jego liście, pejzaż skrzy się i migoce, a na domiar wszystkiego odbija się w wodzie? Impresjoniści wypracowali swoje strategie twórcze, dzięki którym to, co wydawałoby się, że jest niewyrażalne, nabrało kształtu i nasyciło się barwą, i nadal zachwyca, mimo upływu lat… Pomyślałam, że podobnie jest ze słowami i literaturą. Tu też trzeba włożyć sporo pracy i kunsztu, żeby odzwierciedlić ulotną chwilę, takie choćby złociste muśnięcie chropowatej kory drzewa, tuż przed zachodem, gdy światło słoneczne prawie gaśnie, ale jeszcze na sekundę rozpala się miedzianym blaskiem… Mistrzem słownej impresji jest dla mnie m. in. Andrzej Stasiuk i jego „Dukla”, a zwłaszcza początek książki, gdy autor opisuje świt. „Połowa lata, Pogórze, świt nabiera powietrza w płuca i każdy następny wydech jest jaśniejszy. (…) Ta martwa pora, gdy świat powoli staje się widzialny, ale jeszcze jest bezludny. Światło ma barwę roztopionego srebra. Jest ciężkie. Rozlewa się nad widnokręgiem, lecz nie oświetla ziemi”. A potem: „Niebo pęcznieje od blasku”, „na wschodzie przypomina srebrne zwierciadło” itd. No lubię jego świetliste opisy przyrody i nic na to nie poradzę.

Ostatnio w ogródku pasła się mała sarna. Ponieważ w lesie było sucho, pomyślałam, że nie będę jej przeganiać, choć nie spodziewałam się, że zagustuje akurat w różach. Wcinała liście i kwiaty, aż jej się uszy trzęsły. Oglądałam ten leśno-przyrodniczy spektakl, uważając, żeby żadnym gwałtowniejszym gestem jej nie spłoszyć. Nie powiem, że nie bez żalu… Dwa dni później „coś” sarnę zjadło i tyle było z mojego szlachetnego poświęcenia. Jak widać życie przeplata się z umieraniem, jak światło dnia z ciemnością nocy.

Jakie książki mnie ostatnio urzekły, poruszyły, skłoniły do refleksji?


Pierwsza, o której chciałabym napisać, to dwutomowa powieść biograficzna o Tamarze Łempickiej. Napisał ją Grzegorz Musiał, lekarz okulista, poeta, pisarz i bydgoszczanin. Pierwszy tom, pt. „Ja, Tamara”, ukazał się już w 2019 r., drugi pt. „Tamara, siostra wulkanu”, pod koniec 2022 r. Książka zrobiła na mnie ogromne, żeby nie napisać (choć i tak napiszę) – piorunujące wrażenie. Zwłaszcza tom pierwszy. Należy on do lektur, w które czytelnik zapada się po uszy i nie jest w stanie skupić na niczym innym, jak tylko na śledzeniu losów głównej bohaterki, aż do chwili, gdy z wypiekami na twarzy (i dziką rozpaczą, że to już!) dociera do ostatniej strony. Błyskotliwa, barwna, pasjonująca, skrząca się niczym iskierki światła na wodzie opowieść o Tamarze Łempickiej napisana jest z wielkim rozmachem i znajomością tematu. Do tego pięknym, literackim językiem. Jak wspomina sam autor, praca nad książką zajęła mu 10 lat! Myślę, że to nie była zwyczajna praca nad książką. Zrodziła się z fascynacji piękną, nieszablonową kobietą i jej niezwykłym, „zapomnianym” w Polsce czasów komuny, malarstwem. Powieść Grzegorza Musiała to także kopalnia wiedzy na temat sztuki.

Skoro tak mi dzisiaj impresjonistycznie na duszy, to na zachętę (zanętę?) przytoczę adekwatny i kompatybilny fragmencik. „Przymknęłam powieki i przez magiczną szczelinkę, pociętą rzęsami i załamującymi się na nich iskrami promieni, spoglądałam na lagunę jak na obraz Whistlera. Jej powierzchnia migotała między drzewami jak stalowa satyna, a za nią, w różowo-błękitnej mgiełce, będącej mieszanką powietrza, pyłu wodnego i podwójnego słońca, padającego nie tylko z nieba, ale również odbitego od lustra wody – wyłaniała się rozedrgana, jak Wenus Botticellego, kopuła i wieża San Giorgio Maggiore. W tej chwili, w sam środek kadru majestatycznie wpłynęła gondola, zasłaniając mi widok kościoła swą wygiętą, zębatą szyją. Miałam wrażenie, że za chwilę zacznie się pierwszy akt opery Gioconda”. Czyż to nie piękne? Powieść o Tamarze Łempickiej wypełniają malarskie opisy miast, przyrody, rzeźb, zabytkowych budynków, obrazów, jakbyśmy spacerowali po olbrzymiej galerii sztuki. Bardzo serdecznie polecam. Urzekła mnie ta opowieść.

Ponieważ zbliżają się wakacje i zapewne niektórzy z nas szukają gorączkowo książek, które umilą ten czas, mam jeszcze jednego asa w rękawie i jeszcze jedną lekturę godną uwagi i polecenia. Książka bardzo mnie zaintrygowała, bo choć zaledwie z widzenia i opowieści, ale jednak znam jej autora. Poza tym ukazała się nakładem wydawnictwa Galerii Autorskiej Jana Kaji i Jacka Solińskiego, więc zaciekawia nie tylko treścią, ale także urzeka szatą graficzną. Mam na myśli zbiór opowiadań Grzegorza Kalinowskiego pt. „Jak we śnie…” Trudno byłoby je streścić, więc tego nie zrobię. Każde jest odrębne, ale wszystkie splatają się w jedną całość. To, co mnie zaintrygowało, to niezwykła wyobraźnia Autora i niesamowity klimat opowieści. Wspomnienia, metafizyka, refleksje nad życiem i umieraniem. Mrok, ale i światło. Zaduma, ale i jakiś rodzaj ciepła chwytającego za serce. Jest w niej także święta rzeka, trzciny i oczerety, muliste jezioro, czarny zając i starcy. Przytoczę malutki fragment o starcach: „Dostrzegliśmy starców w łachmanach, mieszkańców zmurszałych chat, którzy wypełzli z nich nad brzeg rzeki świętej, by chłeptać z niej wodę o cudownej mocy. Kładli się na ziemi, tuż przy nabrzeżach, zbliżali usta do gładkiej powierzchni, by po chwili, jak pogrążeni w ekstazie, chłeptać tę uzdrawiającą świętą wodę. Niektórzy wpadali do rzeki, może i tonęli. A my ciągle płynęliśmy”.

Na zakończenie mojego przedwakacyjnego wpisu podzielę się refleksją na temat drugiego czytania „Empuzjonu” Olgi Tokarczuk. O tej książce wspomniałam już na blogu, ale z okazji udziału w spotkaniu Dyskusyjnego Klubu Książki, na którym omawialiśmy „Empuzjon”, przewertowałam ją raz jeszcze. Efekt mnie zaskoczył. Odkryłam nowe pokłady treści, jak gdybym płynęła statkiem i weszła pod pokład. Pomyślałam, że jest to jedna z tych książek, które można czytać po wielokroć i bezustannie odnajdywać w niej coś nowego. To tylko taka dygresja na koniec. Życzę Wszystkim czytającym moje leśno-książkowe opowieści miłych wakacji. Mam spory pakiecik lektur w zanadrzu, co mnie niezwykle raduje. O najciekawszych książkach na pewno napiszę.

 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dyskusyjny Klub Książki w Bibliotece UKW - 3. „Wrony” Petry Dvorakowej

„(…) Wrona nie czuje strachu. Wrona nie czuje radości (…) Za szybą dziewczynie na białej poduszce płoną policzki (…) ”.

Prześwity - 3. "Poetka"

Poetka Na jej twarzy rozchodził się wyraz ciągłego zaskoczenia, nieistniejącego otwarcia, niczym oczy jarzące się w zachwycie, niemogące objąć zachodzącej na niej rzeczywistości. Mimo wszystko miała mocno ściągnięte usta, które lekko falowały u nasady wgryzając się w wyraz gorzkiego posmaku. Mimo wszystko szła dalej, zlepiona zupełnie ze swoimi myślami, z których nie mogła się wykraść, wydobyć na kruchość ciszy. Wszystko w zakłopotaniu ścigało siebie, z jednej strony w drugą, wciąż idąc naprzeciw siebie. Myślała ulicą, która rozchodziła się wiernie w formacjach konturów, linii, krzywizn oraz pod postacią znanych jej już figur. Spieszyła się, jej ciężki chód, odbijający się od powierzchni kozaków, głośno rozbijał się, tworząc rozbudzone minigrzmoty, które odbijały się echem w matowym, zimnym powietrzu.