Przejdź do głównej zawartości

Z półki leśnej Bibliotekarki - 21. „Podhalanie : wokół tożsamości” Agnieszki Gąsienicy-Giewont i Stanisławy Trebuni-Staszel i inne ...



„Podhalanie : wokół tożsamości” Agnieszki Gąsienicy-Giewont i Stanisławy Trebuni-Staszel; „Kocham Cię, Lilith” Radka Raka i „Wschód” Andrzeja Stasiuka

Zastanawiam się od czego zacząć leśne opowieści w nowym roku. Czy najpierw napisać o książkach, które ostatnio wpadły mi w ręce, czy może tradycyjnie napisać parę słów o lesie, źródle mej twórczej inspiracji? A może nawiązać do tego, co dzieje się w bibliotece, choćby pożegnań osób, które odchodzą na emeryturę, a przecież jeszcze nie tak dawno zaczynały pracę i wydawało się, że życie przed nimi?

Najbezpieczniej będzie rozpocząć od lasu, od jego uroku, o każdej porze dnia i nocy, i w każdą porę roku – że tak sobie zrymuję. Wraz z upływającym czasem wydaje mi się coraz piękniejszy, a jego stała obecność w moim życiu koi, łagodzi niepokoje, przynosi wytchnienie i budzi zachwyt nad światem. Chyba się „zlesiłam”, jakby to określił Radek Rak… Ostatnio spadł śnieg, który wygłusza dźwięki i sprawia, że w lesie jest ciszej niż zwykle. Podczas spaceru z Sękiem, próbowałam schwytać i utrwalić za pomocą telefonu komórkowego niezwykłe widoki: bielsze niż zazwyczaj pnie brzóz, bo podczas śnieżycy zawiewał północny wiatr i osadzał śniegowe płatki na całej powierzchni pnia, nasionka klonu zamrożone w mieniących się soplach lodu, a także „nasz baobab” w wersji zimowej. Czym jest baobab? To taka śmieszna czeremcha (niestety, gatunek inwazyjny), przypominająca kształtem afrykańskie drzewo. Stali bywalcy Puszczy Bydgoskiej dobrze wiedzą, o co chodzi, bo baobab jest dość popularny i rozpoznawalny. Niestety, w ostatnim czasie usechł i prawdopodobnie wkrótce runie pozostawiając po sobie ciepłe wspomnienie. Sęk skrupulatnie wykorzystał chwilę, gdy walczyłam z aparatem w telefonie i biegał dookoła, pętając mi nogi smyczą. Cudem udało mi się nie zaryć nosem w śniegu. Zdjęcia brzóz wyszły mi, niestety, ciemne i nie odzwierciedlały ich prawdziwego wyglądu, więc westchnęłam ciężko, tym bardziej, że i baobab zapewne nie przypomina dzieła sztuki fotografii cyfrowej. No cóż… Nie zawsze udaje się zatrzymać i utrwalić piękno.

Rok przywitałam książkami, w których przewija się motyw gór. Może trochę tęsknię za całodniową wędrówką z plecakiem, gdzieś tam, na południu Polski? A może po prostu stąpam po śladach ulubionych pisarzy, którzy tymi górami także się zachwycają i ja ten ich zachwyt w pełni rozumiem, współodczuwam i podzielam?

Być może okażę się męcząca, ale zacznę (rety, czwarty raz!) od Radka Raka, gdyż postanowiłam dogłębnie poznać jego twórczość. Przeczytałam więc i polecam jego debiutancką powieść pt. „Kocham cię, Lilith” (z 2013 r.). Pomimo dość niejednoznacznych recenzji, książka mnie zachwyciła. Akcja toczy się w Beskidzie Niskim, w sanatorium w okolicach Rymanowa. Powieść nie posiada klasycznej budowy i jednorodnej, logicznie rozwijającej się akcji. To wiele pomieszanych wątków, choć wszystko zaczyna się niewinnie, od przyjazdu głównego bohatera do sanatorium. Tam przytrafiają mu się dość zaskakujące przygody. Niektóre sprawiają wrażenie realnych, ale większość to fantazje, opowiadane na różne sposoby. Nawet książka, czytana przez głównego bohatera, staje się pretekstem do wymieszania fikcji literackich kilku wymyślonych przez autora światów: tego najbardziej realistycznego (sanatorium, Iwonicz, piękna lekarka) i tego wykreowanego w czytanej powieści (losy inspektora Jesipowicza, który przeistacza się w Hynka, lokalnego menela). Przenikają się te światy, ale w tak uroczy sposób, że jestem oczarowana. Wątki się często mieszają, bohaterowie przybierają kilka tożsamości, ale ma to – pomimo pozorów chaosu i rozgardiaszu – ręce i nogi. No i są góry, cerkwie, ikonostasy, herbata jaśminowa, ciastko kajmakowe wg przepisu babci i zachwycające refleksje na temat życia, miłości, ukrytych pragnień, wyobrażeń, skłonności, zdradzające niezwykłą wrażliwość, wiedzę i spostrzegawczość ich autora. Są także piękne opisy przyrody.

A teraz próbka: „Co to jest podszewka świata? Ano, jego lewa strona. Od dawien dawna bowiem świat jest rozpęknięty na dwoje, a środkiem idzie rozpadlina, uświęcona wszystkimi porządkami społecznymi, tradycjami i religiami. Po jednej stronie koronkowe rękawiczki, piękne uśmiechy, eleganckie samochody, ludzie pierwszej kategorii; dla nich tworzy się uzdrowiska, oni zaś, przyjeżdżając tu, szlachetnieją jeszcze bardziej. Łatwo jest im być szlachetnymi, szlachetność jest ich siłą. Z drugiej strony, w piwnicach i za kulisami kryją się ludzie-trybiki i ludzie–kółka zębate, podziemne gnomy napędzające cały mechanizm świata. Czasem ktoś z nich zbiera siły, bierze rozbieg i próbuje przeskoczyć nad rozpadliną. Jednym się to udaje, a innym nie. Chyba że wcześniej przerdzewieją i pękną. Ludzi-śrubki łatwo zastąpić, lecz nikt się tym nie przejmuje, nawet dla nich samych jest to coś zupełnie zwyczajnego. Tak to działa.”


Kolejna górska książka, która wpadła mi w ręce jako niezwykły prezent pod choinkę, to „Podhalanie : wokół tożsamości” Agnieszki Gąsienicy-Giewont i Stanisławy Trebuni-Staszel. Jest to pięknie wydana i bogato ilustrowana opowieść o mieszkańcach Podhala, ich codziennym życiu, kulturze, zwyczajach, obrzędach i - jak sugeruje sam tytuł - tożsamości. Autorki, zafascynowane góralszczyzną, znawczynie regionu, przeprowadziły kilkadziesiąt rozmów z przedstawicielami podtatrzańskich wsi i miasteczek. Najciekawsze wypowiedzi znalazły się w książce. Oprócz nich zachwycają stare fotografie z albumów rodzinnych, a także współczesne zdjęcia znanego fotografika – Jacka Poręby. Książka ukazała się w 2022 r., nakładem Tatrzańskiego Parku Narodowego. Gratka dla miłośników Tatr i Podhala!

Ostatnia lektura, o której dziś napomknę, to „Wschód” Andrzeja Stasiuka. Już dawno się do tej książki przymierzałam, ale zawsze odkładałam ją na później. I dopiero po przeczytaniu wywiadu z Radkiem Rakiem, a zwłaszcza fragmentu o pisarzach, którzy go inspirują, a wśród których znalazł się m. in. Andrzej Stasiuk (na blogu opisałam wcześniej „Kroniki beskidzkie”), zdecydowałam się dłużej nie zwlekać. Tym bardziej, że i ten pisarz zafascynowany jest Beskidem Niskim, jego ciszą, bezkresem łąk, łagodnych wzniesień porośniętych świerkowym i bukowym lasem, przestrzenią, pustymi szlakami, cerkiewkami przy drogach i - a jakże - mroczną historią. „Wschód” to opowieść o podróży do Rosji, Chin, Mongolii, ale także o wędrówce w głąb siebie, do źródeł człowieczeństwa. Wspomnienia z egzotycznej (co nie jest równoznaczne z ekskluzywną) wyprawy i dzieciństwa spędzonego u dziadków na Podlasiu, tworzą doskonały klimat do snucia refleksji na temat „skąd pochodzimy, dokąd zmierzamy i kim dziś jesteśmy.” Uwielbiam to! Zamiast wartkiej akcji, takie zatrzymanie się w biegu i chwila zastanowienia.

„Wschód” obudził we mnie wspomnienia wakacji w Bieszczadach i paru dni spędzonych w Beskidzie Niskim. W jego pejzażu (w Bieszczadach również) można wyśledzić pozostałości nieistniejących obecnie wsi, jeszcze do niedawna tętniących życiem, ale wyludnionych po drugiej wojnie. Nie dziwią zdziczałe drzewa owocowe na skraju lasu, malutkie kapliczki przy nieuczęszczanych dziś drogach, zapomniane cmentarze, te wojenne i te przy wioskach, studnie, resztki łemkowskich chat… Historia splata się w jedną całość, której jesteśmy cząstkami i chyba jedyne, co możemy zrobić, to zdać sobie sprawę z tego dynamicznego ciągu wydarzeń, łączącego nasze małe życie z dziejami świata. Dzieje świata… Wielka machina, która w każdej chwili może przeistoczyć nasz bezpieczny świat w pył…

„Ilekroć mam czas, zawsze się tu zatrzymuję. Z tyłu mam Sychłę, a przed sobą Czerteż i Piotrusia. W dole widać starą wiejską drogę. Idzie prosto, jak strzelił. Stoi przy niej kilka ocalałych kapliczek. Kolejny raz wyobrażam sobie dawne życie. Odgłosy wieczoru, gdy bydło schodziło z pastwisk. Brzęk wiader, złotawe światło lamp w oknach. Spokój. Zawsze tak jest, gdy wspominamy rzeczy niewinne, zniszczone raz na zawsze. Muszą stać się baśnią, by pamięć zechciała je przechować.”

Na koniec jeszcze tylko chwila zastanowienia w związku z dość licznym gronem osób, które skończyły bądź właśnie kończą pracę w bibliotece i zamykają za sobą pewien odcinek życia. Czy lata spędzone wśród książek, w większości z życzliwymi i przyjaznymi ludźmi, będą kładły się jasnym wspomnieniem w sercu? A może jakieś trudne wydarzenia zaciemniają ten czas? Czy to zupełnie bez znaczenia? Czy – obojętnie na jakim etapie drogi zawodowej - czujemy się jak ludzie-trybiki, czy może przypominamy kolorowe motyle? Taką refleksją kończę to dzisiejsze pisanie, a wymienione książki serdecznie polecam! Wszystkim Czytelnikom życzę także dobrego roku i wielu ciekawych książek.

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Z półki leśnej Bibliotekarki - 30. Valeri Perrin i „Życie Violett”

Valeri Perrin i „Życie Violett”, czyli jak przetrwać pobyt w szpitalu Pomyślałam sobie, że napiszę o Sycylii. O tonącej w chmurach Etnie, teatrze grecko-rzymskim (bo najpierw był grecki, a potem Rzymianie go przebudowali) w Taorminie, o legendach związanych z Wybrzeżem Cyklopów i maleńkiej sadzawce Aretuzy w Syrakuzach…

Z półki leśnej Bibliotekarki - 29. Andrzej Stasiuk "Przewóz", Wojciech Szczawiński "Myśli przy końcu drogi" i inni ...

  „Przewóz” Andrzeja Stasiuka, „Myśli przy końcu drogi” Wojciecha Szczawińskiego oraz „Pawilon małych ssaków” Patryka Pufelskiego. A także wywiad rzeka z Andrzejem Stasiukiem przeprowadzony przez Dorotę Wodecką pt. „Życie to jednak strata jest” Po ciągnącej się w nieskończoność zimie nareszcie zrobiło się jaśniej i cieplej. No i od razu zakotłowało się w przyrodzie!

Z półki leśnej Bibliotekarki - 28. Anthony Doerr „Światło, którego nie widać” i „Biała Elegia” Han Kang

Anthony Doerr „Światło, którego nie widać” i „Biała Elegia” Han Kang Lasy okalające Bydgoszcz od strony południowej to Puszcza Bydgoska. Bardzo podoba mi się nazwa, bo kojarzy się z pradawnym borem, przepastnym, dzikim i tajemniczym, choć tak naprawdę niewiele ma dziś z nim wspólnego.