Z półki leśnej Bibliotekarki - 22. „Wyspa”, „Ja śpiewam, a góry tańczą” oraz „Pogrzebany olbrzym”...
„Wyspa” Sigríður Hagalín Björnsdóttir, „Ja śpiewam, a góry tańczą” Irene Sola, „Pogrzebany olbrzym” Kazuo Ishiguro
Czekam na tę wiosnę i czekam, żeby wreszcie napisać, że zaczęły ptaki kwilić, pitpilitać i pimpilić, że las budzi się do życia i pachnie oszałamiająco, strzelają pączki czeremchy, brzozy i leszczyny, i że sosny już zaczęły pylić, że widziałam pierwszego motyla, złocistego trzmiela, mrówkę świeżo wybudzoną z zimowego snu, jeszcze lekko oszołomioną itp. Tymczasem wyglądam za okno i co widzę? Śnieżek bieluśki jak przebiśniegi w ogródku. No, ale skoro widać już przebiśniegi, to jest nadzieja! Co prawda ptactwo nadal wyczekuje ziarnek i w kółko kręci się dookoła karmnika, ale i to wkrótce się skończy.
Mimo chłodu dzielni bydgoszczanie nie poddają się i nie rezygnują z leśnych spacerów. Skoro jest śnieg, przypinają narty i hajda do lasu. Rowerzyści także nie tracą rezonu, nie wspominając o biegaczach, kijkarzach i wytrwałych właścicielach psów. Ostatnio spotkałam miłą panią ze szczeniakiem mastifa. Niespełna półroczny szczeniak był wyższy od mojego starego kumpla Sęka o dwie głowy i zdecydowanie masywniejszy, jak sugeruje nazwa rasy. Pani liczyła na to, że nasze pieski się zaprzyjaźnią i spuściła swoją pupilkę (bo to była suczka) ze smyczy. Lekko się zestresowałam widząc ogromną bestię skaczącą dookoła nas z wdziękiem słonia, ale nie straciłam zimnej krwi. Sęk na szczęście zachowywał się w miarę spokojnie, choć nie zawsze tak jest. Trochę rozczarowałam panią, ale nie zamierzałam puszczać psa luzem po lesie, bo sobie pomyślałam, że będę go potem gonić parę godzin, a nie bardzo miałam na to ochotę. Gonić gończego... Pożegnaliśmy się grzecznie i pomknęliśmy w kierunku domu. Sęk nie wydawał się rozczarowany, w przeciwieństwie do szczeniaczki mastifki, która szukała towarzysza zabawy. Hm, miejmy nadzieję, że spotkała jakiegoś innego pieska i – o ile go nie zjadła, ani nie zadeptała – zaspokoiła swoje potrzeby towarzyskie.
Polecę dziś trzy świetne książki, ale o jednej napiszę ciut więcej, żeby odnieść się do spotkania naszego świeżo aktywowanego Dyskusyjnego Klubu Książki. Chodzi mi o „Wyspę” islandzkiej dziennikarki Sigríður Hagalín Björnsdóttir. To jedna z jej trzech książek. Mroczna, katastroficzna i dość przybijająca. Akcja toczy się w Islandii, nagle i niespodziewanie odciętej od świata i skazanej na samowystarczalność. Czy małe państewko, o zmiennym, surowym klimacie, kraina lodu i ognia, którą porastają jedynie trawy, mech i karłowate drzewka jest w stanie wyżywić swoich mieszkańców? Może być z tym spory problem. W sytuacji ekstremalnej ludzie gubią swoje człowieczeństwo. Jedni zaciekle walcząc o władzę, która pozwoli dłużej korzystać z rezerw i zasobów, drudzy za wszelką cenę próbując utrzymać się przy życiu, od świtu do nocy tyrając w pocie czoła w pseudo wspólnotach utworzonych na wzór radzieckich kołchozów. Ale i wśród nich rodzą się podziały na lepszych i gorszych, a właściwie silniejszych i słabszych. W trakcie naszego klubowego spotkania napiętnowaliśmy głównego bohatera Hjaltiego m. in. za to, że kolaborował z władzą, ale jak sami zachowalibyśmy się w sytuacji, gdy nasze życie jest zagrożone? Gdy możemy już tylko wspominać, jak to głowiliśmy się nad wyborem dania we włoskiej knajpce, która zniknęła wraz z całym oswojonym, przyjaznym światem być może na zawsze… A pozostał głód, nędza i beznadzieja.
Na zakończenie spotkania zastanawialiśmy się jak rozumieć tytuł książki w kontekście motta, umieszczonego przed tekstem głównym. Czy dosłownie, czy może odnieść je do każdego z nas osobno? Czy samotną wyspą jest Islandia, czy każdy uczestnik DKK? A może wprost przeciwnie, jak pisał Ernest Hemingway, żaden człowiek nie jest samotną wyspą? Mnie jednak zastanowiło coś zupełnie innego. Dygresje na temat odpowiedzialności za słowo. Hjalti był dziennikarzem. To, co pisał, kształtowało opinię społeczną. Jednak kiedy usłyszałam, że żaden tekst nie rozmywa się w próżni i z każdego słowa wpuszczonego do sieci (publicznego obiegu) zostaniemy rozliczeni, nogi ugięły się pode mną w kolanach, a pióro (klawiatura) wypadło z rąk. Kurczę, ciekawe, czy ktoś czyta te tu moje opowieści i czy w związku z powyższym nie ponosi uszczerbku na zdrowiu psychicznym… Hm.
Druga książka, która zrobiła na mnie wrażenie nosi tytuł „Ja śpiewam, a góry tańczą” Irene Soli, katalońskiej pisarki i artystki. Pełna baśniowości, starych legend i współczesnych odniesień. Mówią w niej nie tylko ludzie, ale także chmury, pies, drzewa. Na zachętę przytoczę fragment o tym, jak powstały Pireneje.
„Te góry są wyjątkowe. Pierwotne. Z innego świata. Legendarne.
Pirene była córką Tubala, króla Iberii. A Gerion był olbrzymem o trzech ludzkich ciałach złączonych w pasie i odebrał tron Tubalowi. Pirene uciekła w te góry, a Gerion podpalił je całe, żeby ją osaczyć. Spalił ją żywcem, a Herakles pokrył jej zwłoki wspaniałymi kamieniami, tworząc łańcuch niczym rzeźbę grobową, rozciągnięty od Zatoki Biskajskiej do przylądka Creus. Te góry zwą się Pirenejami w hołdzie dla Pirene.”
Jak widać i ta książka niesie w sobie trochę mroku…
No i ostatnia lektura. Przez kilka ostatnich wieczorów wędrowałam sobie z parą starych Brytów, Axlem i Beatrice w poszukiwaniu tego, co umknęło z pamięci i skryło się we mgle. W kraju spustoszonym przez wojnę i pełnym świeżych wspomnień o królu Arturze i jego rycerzach. Jest to książka pt. „Pogrzebany olbrzym” Kazuo Ishigury, która bardzo mnie wciągnęła i w jakiś przedziwny sposób koiła i radowała. Pojawiły się w niej ogry, groźna smoczyca, saksoński wojownik Wistan i rycerz w zardzewiałej zbroi. Każdy miał swoją misję do wypełnienia. Im bliżej końca, tym wyraziściej z mgły wyłaniały się wspomnienia dawnego życia. Czy łatwiej żyje się pamiętając o wszystkim, czy może prościej byłoby wyrzucić z pamięci to wszystko, co bolesne i przykre? Takie pytanie nurtowało mnie podczas lektury. Myślę, że chyba lepiej pamiętać, bo wówczas świat wskakuje we właściwe ramy i prościej ocalić własną tożsamość. Jednak wzruszały mnie momenty, gdy Beatrice przypominała sobie chwile, gdy Axla nie było przy niej, bo opuścił ją dla innej… Lub gdy Axl przypomniał sobie dzień, gdy to Beatrice go odtrąciła. Oboje mężnie przeszli tę próbę ognia, a właściwie wspomnień, bo do ostatniej chwili byli dla siebie czuli, opiekuńczy, wybaczający i pełni szacunku.
Trochę przewrotnie i niezamierzenie dodam, że i w „Pogrzebanym olbrzymie” pojawił się motyw wyspy. To właśnie do niej zmierzała Beatrice, w maleńkiej łodzi przewoźnika.
Wszystkie trzy książki oczywiście polecam i mam nadzieję, że następny wpis będzie pełen wiosennego słońca.
Komentarze
Prześlij komentarz