Przejdź do głównej zawartości

Z półki leśnej Bibliotekarki - 23. Maja Lunde „Historia pszczół”, ...




Maja Lunde „Historia pszczół”, Andrzej Stasiuk „Kucając” i Toshikazu Kawaguchi „Zanim wystygnie kawa”

Wielkanoc nadciąga z siłą huraganu, ale nie wiem, co dzieje się w mieście, bo zaszyłam się w mojej leśnej ostoi. Za oknem widzę leszczyny i kołyszące się na nich żółte tzw. kwiatostany męskie, czyli kotki. W każdym kotku, jak doczytałam, może stacjonować ok. 2 mln ziaren pyłku! Rety, gdyby z każdego ziarenka powstał orzech, zostałabym potentatem orzechów laskowych! Tak się jednak nie stanie, bo kwiatostanów żeńskich będzie zdecydowanie mniej. Jakiś zdrowy rozsądek w przyrodzie także należy zachować… Wcześnie kwitnąca leszczyna, wierzba zresztą także, stanowi doskonałą bazę pokarmową m.in. dla pszczoły miodnej. I to mnie bardzo cieszy, zwłaszcza w kontekście przeczytanej książki pt. „Historia pszczół”. Jej autorką jest Norweżka Maja Lunde, która napisała „Historię…” w wieku 40 lat i była to jej pierwsza książka dla dorosłych. Miałabym ochotę doprecyzować, że dla dorosłych o mocnych nerwach, bo podobnie jak ostatnio polecana przeze mnie „Wyspa”, powieść należy do nurtu literatury katastroficznej.

W „Historii pszczół” akcja umiejscowiona jest na trzech płaszczyznach. Budują ją trzy przeplatające się opowieści, które uzupełniają się nawzajem i tworzą spójną całość - ilustrującą, zgodnie z tytułem – historię pszczół. Wszystko zaczyna się w 1852 r., kiedy to mieszkający w Maryville (Anglia) William zakłada nowoczesną pasiekę i konstruuje ul, dzięki któremu pszczoły są szczęśliwsze i pracują wydajniej. Zamiłowanie do hodowli pszczół pozwala mu wyjść z długotrwałej depresji. Druga opowieść toczy się w 2007 r., w Autumn Hill, w Ohio. Jej bohaterem jest George, właściciel kilkuset uli, rozmieszczonych w różnych miejscach: na łąkach, w pobliżu pól, czy też na skraju lasu, który musi zmierzyć się z ekologiczną katastrofą – wymieraniem pszczół. Wraz ze znikaniem pszczół świat zaczyna chylić się ku upadkowi, a życie Georga wywraca się do góry nogami. Trzecia opowieść toczy się w południowych Chinach, w prowincji Syczuan w 2098 r. Jej bohaterką jest Tao, która zajmuje się zapylaniem drzew owocowych za pomocą specjalnego pędzelka z piór. W skrócie – jest kobietą – pszczołą. Jedną z wielu.

„Niczym przerośnięte ptaki balansujemy, każda na innej gałęzi, z plastikowym pojemnikiem w jednej ręce i pędzelkiem z piór w drugiej. Wspinam się powoli, tak ostrożnie, jak tylko potrafię. Nie nadaję się do tego, nie jestem jak wiele innych kobiet z brygady, moje ruchy są często zbyt gwałtowne, brak mi odpowiedniej zręczności. Nie do tego zostałam stworzona, mimo wszystko jednak muszę tu być, każdego dnia, dwanaście godzin bez przerwy. Drzewa mają wiek jednego ludzkiego pokolenia. Gałęzie kruche niczym cienkie szkło, łamią się pod naszym ciężarem.” Tymi słowami zaczyna się powieść. Czytałam ją z prawdziwą przyjemnością i mocno utkwiła mi w pamięci. Pozostał po niej niepokój o losy świata i wielka troska o dobrostan pszczoły miodnej. Jakoś żadnej w tym roku jeszcze nie widziałam, pomimo kwitnących leszczyn… No nic, ducha nie tracę i wypatruję dalej. Może jest jeszcze za chłodno? Na razie zaobserwowałam motyla cytrynka, żwawo krzątające się mrówki, padalca i ospałego trzmiela.

„Historia pszczół” to pierwsza część kwartetu klimatycznego. Ukazały się już dwie kolejne: „Błękit” i „Ostatni”. Z jednej strony mam wielką ochotę je przeczytać, z drugiej – nie chcę się pogrążać i bezustannie wypatrywać końca świata. Chyba jednak przeczytam…

kolaż dwóch zdjęć. Okładki książek omawianych w treści oraz widok na nowe nasadzenia drzewek iglastych.

Kolejna książka, która przypadła mi do gustu, to zbiór krótkich opowieści Andrzeja Stasiuka pt. „Kucając”. Wiem, może i przynudzam tymi moimi ulubionymi pisarzami, ale… Ten tomik wydaje mi się niezwykły, bo zawiera opowieści zanurzone w świecie przyrody, a Andrzej Stasiuk potrafi o niej pisać w sposób obrazowy, piękny i poetycki. Nie oznacza to, że zgadzam się ze wszystkim, co pisze. Mocno poruszyła mnie opowieść o zdychającej, schorowanej suce autora (opowiadanie „Suka”). Od dziecka, przez całe życie towarzyszą mi psy i wiem, jak potrafią cierpieć. Dlatego miałam mieszane uczucia, gdy czytałam ten psi nekrolog będący szczegółową relacją z powolnego umierania i preludium do snucia refleksji o naszym stosunku do śmierci, nie tylko psiej, ale także ludzkiej. Może to i dobrze, że literatura czasami burzy spokój i prowokuje? Za to opowieść „Kucając” odnosi się do całego tomiku, wyjaśnia na jakiej zasadzie zostały wybrane do niego teksty i przekonuje, że – przekornie napiszę - zawsze warto kucać!

„Emil Cioran napisał kiedyś, że zamiast wciąż obłędnie i na wyprzódki się cywilizować, „powinniśmy zawszeni i pogodni kucać w cieple zwierząt”, albo jakoś podobnie. Czytam wyrafinowanych filozofów, ale potrafię ich nauki przyjąć jedynie prostodusznie i bezpośrednio. Idę więc i kucam.” Dla dopełnienia obrazu dodam, że Andrzej Stasiuk kuca przy swoich owcach, pasących się nieopodal domu, w Beskidzie Niskim, bo ich ciepło, zapach i ufna obecność sprawiają mu radość. Nie jest, oczywiście, zawszony.

„Kucając” nie jest raczej lekturą dla tych, którzy we wszystkich książkach pomijają tzw. opisy przyrody. Przyroda spełnia tu jednak ważną funkcję. Jest punktem wyjścia do zastanowienia się nad światem, ludźmi i sensem naszego życia. Kolejny fragmencik na zachętę, bo nie mogę się oprzeć. Będzie o jesieni.

„Najpierw spadają liście jesionu. W nocy przychodzi przymrozek i rano, gdy wychodzę z domu, słyszę szelest w nieruchomym powietrzu. Spadają jeden za drugim. Nie ma wiatru, więc ten delikatny i bezbronny dźwięk jest w dwójnasób przejmujący. Niektóre zdążyły już pożółknąć, a inne ledwo pociemniały. Mróz wszedł w łodyżki, stały się kruche i martwe. I jeszcze ta cisza wokół, to świetliste powietrze, w którym dźwięki rozchodzą się jak kręgi na wodzie. Jeszcze słabo widać, bo mgła zasnuwa krajobraz, ale słońce już wstało, bo zasłona rzednie. Kolory jak z ołtarza, z książki albo wprost z obrazu”.

Ostatnia książka o której napiszę, to „Zanim wystygnie kawa” autorstwa japońskiego pisarza i dramaturga Toshikazu Kawazguchi. Jest to krótka opowieść o podróżowaniu w czasie. To oczywiście żartobliwe uproszczenie. Troje bohaterów udaje się w przeszłość, co i tak nie zmienia teraźniejszości, ale pozwala odzyskać nadzieję i spokój. Jedna z bohaterek wyrusza w przyszłość. Książkę kupiłam jesienią, ze względu na „ponad milion sprzedanych egzemplarzy” w opisie, ale porzuciłam w połowie i nie mogłam skończyć. Zmobilizowałam się, bo na najbliższym spotkaniu naszego DKK będziemy o niej mówić. Doczytałam więc, starając się zapamiętać imiona bohaterów i bezustannie zastanawiając się nad jakością przekładu. „Nagle nos Nagarego zadrżał, a jego prawe oko otworzyło się szerzej”. No kurczę, w takiej sytuacji treść mi umyka, a pozostaje jedynie drżący nos i otwierające się szerzej oko. Bardzo jestem ciekawa opinii pozostałych uczestników klubowego spotkania!

Tekst ukaże się zapewne już po Świętach, ale mimo wszystko życzę wszystkim spokojnej i pięknej Wielkanocy. Dziękuję także nielicznym Czytelnikom mojej radosnej prozy za to, że nadal we mnie wierzą i zapewniają o swojej przychylności.

Ostatnia wiadomość jest taka, że młody las już rośnie, bo w dniu dzisiejszym zakończyła się akcja nasadzeń w naszym lesie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dyskusyjny Klub Książki w Bibliotece UKW - 3. „Wrony” Petry Dvorakowej

„(…) Wrona nie czuje strachu. Wrona nie czuje radości (…) Za szybą dziewczynie na białej poduszce płoną policzki (…) ”.

Z półki leśnej Bibliotekarki - 25. „Ja, Tamara” i „Tamara, siostra wulkanu” oraz „Jak we śnie…”

  Grzegorz Musiał: „Ja, Tamara” i „Tamara, siostra wulkanu” oraz Grzegorz Kalinowski: „Jak we śnie…” Ależ cudnie zrobiło się na świecie!

Dyskusyjny Klub Książki w Bibliotece UKW - 2. "Empuzjon" Olgi Tokarczuk

  Olga Tokarczuk – Empuzjon Pisząc o powieści Olgi Tokarczuk chciałabym zwrócić uwagę na trzy aspekty. Po pierwsze, ten „horror przyrodoleczniczy” stanowi swoistego rodzaju polemikę z Tomaszem Mannem i jego „Czarodziejską górą”.