Przejdź do głównej zawartości

Z półki leśnej Bibliotekarki - 33. Kobiecą ręką napisane...


Kobiecą ręką napisane… „Dezorientacje. Biografia Marii Konopnickiej” Magdaleny Grzebałkowskiej, „Źródła” Marie Helene Lafon i „Mokradła” Marii Turtschaninoff.

Jakiś czas temu do naszego lasu przyjechali artyści z Teatru Polskiego. Pracowali nad sztuką pt. „Zmory”, na podstawie dość kontrowersyjnej powieści Emila Zegadłowicza, napisanej w latach 30-tych ubiegłego stulecia. Grę sceniczną, jak to teraz często się zdarza, wzbogacili dodatkowymi środkami wyrazu artystycznego m.in. scenami filmowymi. Podczas jednej z nich płonie ognisko w naszym lesie, a w nim… Mój Boże - książki! Ogień w lesie i książki w płomieniach, czy może być coś bardziej niepokojącego dla leśnika i bibliotekarki? Oczywiście, za zgodą aktorów i reżysera, zerknęłam do wielkiego pudła i sprawdziłam, jakie to wiekopomne dzieła miał spotkać tak nędzny koniec, ale nie znalazłam żadnych wartościowych publikacji. Cały czas miałam w głowie myśl, bodajże Józefa Grycza, że najpiękniejsza śmierć książki to ta z „zaczytania”, gdy rozpada się w rękach czytelnika. Hm, te miały zdecydowanie mniej szczęścia.


Wiadomo, że pisanie to trudny kawałek chleba, a stworzenie dzieła, które przetrwa wieki i pozostanie w pamięci potomnych, to już naprawdę spore wyzwanie. Ostatnio ukazała się nowa książka Magdaleny Grzebałkowskiej pt. „Dezorientacje. Biografia Marii Konopnickiej”. Przeczytałam i jestem pod wrażeniem. Po pierwsze – ogromu pracy, który trzeba było włożyć, żeby ta opowieść powstała, a po drugie efektu końcowego, czyli barwnej, plastycznej historii znanej, polskiej poetyki, publicystki, tłumaczki i krytyczki literackiej chyba najczęściej kojarzonej z bajką „O krasnoludkach i sierotce Marysi”. Ile musiała mieć siły i determinacji, żeby w drugiej połowie XIX w. opuścić męża i wraz z sześciorgiem małych dzieci osiąść w Warszawie i utrzymać siebie i tę gromadkę z pisania! W czasach, gdy na wyjazd mężatki za granicę potrzebna była pisemna zgoda męża, bo ona sama nie mogła o sobie stanowić! Była jak jedno z dzieci.

Z kart książki wyłania się postać kobiety silnej, odważnej, zdeterminowanej. To, co chyba najbardziej zachwyca, to wiernie oddany klimat epoki. Przez chwilę mamy okazję pobyć w rozebranej przez zaborców Polsce i przyjrzeć się realiom życia, w tym także atmosferze panującej w tzw. światku literackim. Podróżujemy z Marią również po Europie, a jakże, najczęściej w najubożej klasie pociągu… Wiadomo, artyści szukają wrażeń, życie osiadłe nuży ich i sprzyja popadaniu w inercję. W podróży poetka ma na sobie skromną, często mocno zużytą sukienkę i zdarte buty, ale jest kobietą dumną, bez kompleksów i zahamowań. Maria to niespokojny duch, bezustannie żądny nowych wrażeń, szukający twórczych inspiracji, by potem w ciszy skromnego, wynajmowanego pokoiku przekuwać je w relacje z podróży, wiersze, opowiadania czy teksty krytyczno-literackie. Książka zawiera bogatą bibliografię, bo autorka powołuje się na obszerną literaturę poświęconą Marii Konopnickiej, ale także dokopuje się do jej korespondencji, dokumentów, pamiątek. Domyślam się, jak wiele godzin spędziła w bibliotekach, muzeach i archiwach. Wystarczy przeczytać „Podziękowania”, a okaże się, że do powstania książki przyczynił się cały sztab ludzi dobrej woli: literaturoznawców, muzealników, redaktorów, a także bibliotekarzy… Książka budzi podziw zza swój rozmach, ciekawą fabułę i szacunek dla mrówczej pracy jej autorki.


Ostatnio, gdy pędziłam na rowerku do Piekarni Staropolskiej na Szwederowie mijałam pomnik Marii Konopnickiej. Przedstawia on szarą, skromną, skupioną postać kobiecą pochyloną nad książką i otoczoną wianuszkiem małych dzieci. Spojrzałam na kamienną poetkę i uzmysłowiłam sobie, że Maria, która dotąd mieszkała w mojej wyobraźni była równie bezbarwna jak ta rzeźba, jakaś taka nieokreślona i całkiem odrealniona. Tymczasem poetka okazała się aktywną, pewną siebie kobietą, która stąpa twardo po ziemi, wie, czego chce i potrafi dążyć do realizacji swoich planów. Ciekawe, czy była lubiana... Pod wpływem lektury po raz kolejny pomyślałam sobie, że często nasze wyobrażenia o świecie i ludziach mocno różnią się od rzeczywistości!

Zupełnie innych wrażeń dostarczają „Źródła” francuskiej pisarki Marie Helene Lafon. To literacki majstersztyk. Słowa są wyważone i mocne. Książka zawiera trzy opowieści z życia francuskiej rodziny. Narratorką pierwszej jest 30-letnia kobieta, matka trojga dzieci, bita i poniżana przez męża. Akcja toczy się w latach 60-tych XX w. i kończy decyzją o rozstaniu. Bohaterka ma wówczas 30 lat, a najstarsza córka zaczyna szkołę. Następnie głos zabiera ojciec rodziny, były mąż - oprawca. To już połowa lat 70-tych, tuż po rozwodzie i lata kolejne. Ta opowieść jest krótsza, chłodna, pozbawiona czułości. Pierre wspomina żonę niezgułę i wspaniałą kochankę z czasów służby wojskowej. Z nią to dopiero byłoby udane życie… Poświęca się bez reszty pracy na swojej pięknej farmie. Nie wiadomo dla kogo tak dba o dom i uprawia ziemię, ale nie zastanawia się nad tym. Ostatnie dwie kartki zostały napisane w 2024 r. Zawierają relację najstarszej córki, która przybywa na farmę po śmierci ojca i sprzedaje ją innej francuskiej rodzinie. Bez żalu, bo wspomnienia, choć odległe, nadal otwierają zabliźnione rany.

Tytułowe źródła można interpretować wielorako. Z jednej strony stanowią zamiennik słowa korzenie i odnoszą się do budującej naszą tożsamość przeszłości i przodków. W tym kontekście kojarzą się z czymś czystym, ożywczym i dobrym. Taki powinniśmy mieć start, choć wiadomo – różnie bywa. Mogą też odnosić się do ciągu przyczynowo-skutkowego konkretnych wydarzeń, a wówczas w pewien sposób tłumaczą, dlaczego tak, a nie inaczej potoczyły się losy francuskiej rodziny.

Książka wciąga, skłania do zastanowienia się nad życiem i wyborami, które podejmujemy, dlatego warto ją przeczytać.

Na deser polecam „Mokradła” fińskiej autorki, której nazwiska chyba nie uda mi się zapamiętać – Marii Turtschaninoff. Książka mnie oczarowała! Akcja toczy się w małej fińskiej osadzie Nevabacka, w regionie Ostrobotnii, na przestrzeni kilku wieków. Wraz z upływającym czasem zmieniają się nie tylko okoliczności, bohaterowie, ale także język opowieści. Im bliżej współczesności, tym coraz bardziej przypomina ten, którym posługujemy się obecnie. Ten zabieg współtworzy specyficzny klimat książki. Nevabacka otoczona jest lasem i bagniskami. Przyroda jest jednym z bohaterów tych magicznych opowieści. Moroszki, turzyca, dzięcioł czarny i zielony, cietrzew i niedźwiedź – stanowią tło na którym rozgrywają się wydarzenia z życia bohaterów. Jest to powieść przypominająca mozaikę, złożona z kilkunastu niezwykłych obrazków. Miejsce cały czas jest to samo, ale zmieniają się bohaterowie, ich świadomość i warunki życia. Świat realny miesza się z nierzeczywistym.

Ujęła mnie opowieść o chłopcu, który rysował mapy. Każde wydarzenie z życia Ant, bo tak miał na imię, osadzał w konkretnym miejscu i w ten sposób odtworzył cały otaczający go świat za pomocą szkiców. Oczywiście mapy obejmowały wyłącznie Nevabackę. Gdy został powołany do wojska, musiał opuścić osadę. Tylko w jaki sposób miał żyć poza nią? Czy może istnieć świat, którego nie ma na mapie?



Czas płynie, pojawiają się nowi mieszkańcy malutkiego gospodarstwa, osada rozwija się, potem podupada i tylko las szumi wciąż tak samo, podobnie jak nasze ludzkie pragnienia są od wieków niezmienne.

Wszystkie trzy książki serdecznie polecam. Mam nadzieję, że żadna z nich nie skończy w ognisku, lecz wszystkie pięknie się zachowają. A jeśli rozsypią się na drobny proszek, to tylko w rękach czytelników… Z zaczytania… Ciekawe, co się wydarzy z e-bookami. To jest dla mnie tajemnicą.

Na załączonym do tego tekstu zdjęciu zamiast „Źródeł” znajduje się książka „Nasze życie”. „Źródła” musiałam oddać do biblioteki, ale pisarka na tyle mnie zaintrygowała, że sięgnęłam po jej kolejną książkę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Z półki leśnej Bibliotekarki - 30. Valeri Perrin i „Życie Violett”

Valeri Perrin i „Życie Violett”, czyli jak przetrwać pobyt w szpitalu Pomyślałam sobie, że napiszę o Sycylii. O tonącej w chmurach Etnie, teatrze grecko-rzymskim (bo najpierw był grecki, a potem Rzymianie go przebudowali) w Taorminie, o legendach związanych z Wybrzeżem Cyklopów i maleńkiej sadzawce Aretuzy w Syrakuzach…

Z półki leśnej Bibliotekarki - 31. - „Nasz bieg z przeszkodami” i inne lektury na jesienną porę...

  „Nasz bieg z przeszkodami” i „Ukoić siebie, czyli jak oswoić lęk i traumę” Ewy Woydyłło, „W stronę Pysznej” Stanisława Zielińskiego i „Sycylia” Grzegorza Musiała, „Agnieszki. Pejzaże z Agnieszką Osiecką” Zofii Turowskiej i „Zapomniane niedziele” Valerie Perrin oraz wywiady przeprowadzone przez Michała Nogasia pt. „Z niejednej półki”. Gdy podnoszę wzrok znak komputera i spoglądam za okno, widzę leszczyny o przebarwiających się liściach, za nimi dorodnego, złocistego klona, a za klonem stare, poczciwe sosny, wierne towarzyszki ostatnich trzydziestu paru lat mojego życia.

Z półki leśnej Bibliotekarki - 32. - Trylogia Sławka Gortycha i inne...

Trylogia Sławka Gortycha, „Wegetarianka” Han Kang, „Jadąc do Babadag” Andrzeja Stasiuka i… „Człowiek, który bał się żyć” Miquela Angela Montero.