Przejdź do głównej zawartości

Z półki leśnej Bibliotekarki - 34. „Demon Copperhead” Barbary Kingsolver i inne...


„Demon Copperhead” Barbary Kingsolver, „Wszystko za życie” i pozostałe książki Joe Krakauera oraz najnowszy kryminał Sławka Gortycha, czyli „Schronisko, które zostało zapomniane”.

Lato w pełni, choć pewnie wielu z nas narzeka, że takie deszczowe. Las zachłannie spija każdą kroplę deszczu i odwdzięcza się bujną zielenią oraz zniewalającym zapachem. W drodze do pracy zmokłam już kilkakrotnie, o moim wiernym rumaku nie wspomnę. Szczęśliwie kurtka nadal spełnia pokładane w niej nadzieje i jak dotąd, a noszę ją kilka lat, ani razu nie przemokła do cna. Jako jedyny element mojej garderoby zresztą. Podobno są specjalne nakładki na buty dla rowerzystów i spodnie nieprzemakalne, ale jeszcze do tych gadżetów nie dotarłam.

Ostatnio na trawniku przed leśniczówką zauważyłam wiewiórkę. W pierwszej chwili chciałam pobiec po telefon i – jak to się teraz powszechnie czyni – nagrać ją. Jakby to miało sprawić, że moje życie będzie sensowniejsze i ciekawsze, bo z wiewiórką w telefonie. Szczęśliwie zaniechałam tego pomysłu i tylko obserwowałam uważnie jej krótki, zaskakujący występ. Otóż wiewiórka zaczęła grzebać łapkami w trawie i pakować sobie do pyszczka całe naręcza suchego mchu. Acha – pomyślałam - pewnie buduje dziuplę dla swoich dzieci. A potem ogarnął mnie lekki niepokój, czy aby w. w. dziuplę zasiedlą wiewiórcze dzieci, czy może stanie się ona magazynem dla orzechów, które po rocznej przerwie znowu pojawiły się na leszczynach, przy płocie. Nie będę jednak do bezbronnego zwierzaka strzelać z procy, jak niektórzy do srok czy gawronów. Podobno ptaki te mają czasami mordercze instynkty i umieją zadziobać np. gołębia. Słyszałam także, że Islandię zamieszkuje pewien gatunek wybitnie agresywnych mew, które potrafią wklinować się dzieciom w otwór wentylacyjny w kasku rowerowym. No i oczywiście tego typu opowieści są jak woda na młyn dla mojej wyobraźni, bo teraz przemieszczając się na rowerze i mijając jakieś podejrzane ptaszory, zastanawiam się, czy aby nie wbiją się dziobami w mój kask. Słowa potrafią czynić cuda, ale czasami budzą niepokój i nakręcają niepotrzebną spiralę lęku i niepewności. Żeby ich dłużej nie trwonić i nie rzucać na wiatr napiszę, co słychać na leśnej półce.

Otóż chciałoby się napisać, że goszczą na niej same młode chłopaki, gdyż bohaterami książek, które chcę polecić, są właśnie oni. Tak się jakoś śmiesznie złożyło, że jest nim także autor trzeciej.


Pierwszy z nich, Demon Copperhead, to główna, tytułowa postać powieści Barbary Kingsolver. Tradycyjnie nie będę streszczać książki, ale podzielę się kilkoma wrażeniami.

Po pierwsze, lektura poszerza horyzonty, jeśli chodzi o wyobrażenia dotyczące rzeczywistości społeczno-obyczajowej małych miasteczek u stóp Appalachów w USA. Nie miałam pojęcia, że nędza i upadek człowieka mogą być tak wielkie, jak to przedstawia Barbara Kingsolver. Powieść jest oczywiście fikcją literacką, ale nawiązującą do osobistych doświadczeń autorki. Poruszył mnie wykreowany przez nią świat, w którym wyrazem największej miłości i troski, jest podzielenie się z bliskim człowiekiem działką fentanylu. Wiadomo, że działalność koncernów farmaceutycznych nastawiona jest na osiągnięcie jak największych zysków, ale miałam nadzieję, że są jakieś granice. Tymczasem książka te moje złudzenia obraca w pył. Najważniejszy jest zysk, a firmy pomnażają go m. in. dzięki lekarzom, którzy lekką ręką i bez skrupułów wypisują recepty na leki przeciwbólowe. Te zaś owszem, uśmierzają ból, ale przy okazji rujnują psychikę i uzależniają.

Po drugie, niezwykła jest postać tytułowego bohatera, Demona. Chłopiec od początku zmaga się z brutalną rzeczywistością. Przychodzi na świat w „domu” (rodzenie w szpitalu to luksus, trzeba mieć ubezpieczenie), w przyczepie kampingowej. Jego matka jest bardzo młoda, uzależniona od narkotyków i niewydolna wychowawczo. Ojciec umiera przed narodzinami syna. Ojczym go bije, a później, po śmierci matki, przestaje się nim interesować. Chłopiec trafia do „pieczy zastępczej”, a jak ta piecza wygląda, możemy doczytać w książce. Mój Boże… Ruiny i zgliszcza. Co zaskakujące, pomimo mocnego, mrocznego tematu, poruszającego trudne problemy społeczne oraz mimo tragicznych losów głównego bohatera z książki płynie światło. Nie wiem, w jaki sposób autorka tego dokonała. Czytamy i wierzymy, że świat nie jest do końca zły i nawet z największego upadku można się podnieść.

Po trzecie, ale to dla tych, którzy zamierzają zmierzyć się z powieścią, Devil’s Buthtub istnieje naprawdę i jest ogromną atrakcją turystyczną. Istnieją także małe miasteczka i większe miasta, o których wspomina autorka. Lektura mocna, ciekawa i poruszająca.

Kolejną książkę, o której chcę tu wspomnieć napisał już dawno Jon Krakauer, a nosi ona tytuł „Wszystko za życie”. Na jej podstawie został nakręcony film. Ta opowieść także oparta jest na prawdziwych wydarzeniach. Główny bohater, Chris McCandless, pochodził z zamożnego domu. Miał kochających rodziców, siostrę, psa, doskonałe warunki, żeby skończyć prestiżowe studia i wiele w życiu osiągnąć. Zupełne przeciwieństwo Demona, który o takim dobrostanie mógł tylko pomarzyć. I jak to w życiu bywa, Chris wcale nie czuł się z tego powodu szczęśliwy. Dla niego wysoki status społeczny był czymś oczywistym, więc żeby wznieść się piętro wyżej i osiągnąć szczęście i wolność, postanowił wieść życie nomada-włóczęgi. Nie będę tutaj zdradzać, co jeszcze nim kierowało, bo odpowiedź kryje się w książce, choć jest niejednoznaczna. Zwieńczeniem marzeń miało być przetrwanie na Alasce, która wydawała się krainą odciętą od cywilizacji i bezpiecznie oddaloną od ludzi i ich codziennej gonitwy za niczym. Los jednak bywa przewrotny i ta ostatnia próba zakończyła się niepowodzeniem. Jak mówi przysłowie: „I tak źle, i tak niedobrze”. Pięknie mi się obie opowieści zgrały w czasie.

Jeśli zaś chodzi o najnowszy kryminał Sławka Gortycha, to tylko zdradzę, że spełnił pokładane w nim nadzieje. Podobnie jak wcześniejsze książki autora zaciekawia odwołaniem do historii Dolnego Śląska, porusza pięknymi fragmentami tekstu poświęconymi urodzie Karkonoszy i oczywiście „wciąga” czytelnika po same uszy. Czekałam na niego z niecierpliwością, a datę premiery już wiosną zaznaczyłam w kalendarzu. Oby się tylko pisarz nie wypalił!

Fanom literatury górskiej polecam także, ale już bez wgłębiania się w szczegóły, pozostałe książki Jona Krakauera, a zwłaszcza „Wszystko za Everest” i „Eiger wyśniony”.

Na zachętę fragment książki pt. „Wszystko za życie” Joe Krakauera. O magii słowa, która czasami wiedzie na manowce.

„McCandless był oczarowany Londonem od dzieciństwa. (…) Zafascynowany opisywanym przez Londona życiem na Alasce i Yukonie, czytał wciąż na nowo „Zew krwi”, „Biały kieł”, Północną Odyseję”. Był pod wrażeniem tych opowieści, zapomniał wręcz, że stanowiły one wytwór autorskiej fantazji, fikcję wynikającą z romantycznej wrażliwości Londona. McCandless dziwnie nie pamiętał, że sam London spędził na Północy zaledwie jedną zimę i zmarł śmiercią samobójczą w swej posiadłości w Kalifornii wieku lat czterdziestu, jako zarozumiały pijaczyna, gruby i budzący współczucie, prowadzący osiadły tryb życia, nie mający wiele wspólnego z ideami głoszonymi w książkach”.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Z półki leśnej Bibliotekarki - 32. - Trylogia Sławka Gortycha i inne...

Trylogia Sławka Gortycha, „Wegetarianka” Han Kang, „Jadąc do Babadag” Andrzeja Stasiuka i… „Człowiek, który bał się żyć” Miquela Angela Montero.

Z półki leśnej Bibliotekarki - 31. - „Nasz bieg z przeszkodami” i inne lektury na jesienną porę...

  „Nasz bieg z przeszkodami” i „Ukoić siebie, czyli jak oswoić lęk i traumę” Ewy Woydyłło, „W stronę Pysznej” Stanisława Zielińskiego i „Sycylia” Grzegorza Musiała, „Agnieszki. Pejzaże z Agnieszką Osiecką” Zofii Turowskiej i „Zapomniane niedziele” Valerie Perrin oraz wywiady przeprowadzone przez Michała Nogasia pt. „Z niejednej półki”. Gdy podnoszę wzrok znak komputera i spoglądam za okno, widzę leszczyny o przebarwiających się liściach, za nimi dorodnego, złocistego klona, a za klonem stare, poczciwe sosny, wierne towarzyszki ostatnich trzydziestu paru lat mojego życia.

Z półki leśnej Bibliotekarki - 30. Valeri Perrin i „Życie Violett”

Valeri Perrin i „Życie Violett”, czyli jak przetrwać pobyt w szpitalu Pomyślałam sobie, że napiszę o Sycylii. O tonącej w chmurach Etnie, teatrze grecko-rzymskim (bo najpierw był grecki, a potem Rzymianie go przebudowali) w Taorminie, o legendach związanych z Wybrzeżem Cyklopów i maleńkiej sadzawce Aretuzy w Syrakuzach…