Przejdź do głównej zawartości

Z półki leśnej Bibliotekarki - 35. Juhani Karila „Polowanie na małego szczupaka”, Jakub Bączykowski „Zadzwoń, jak dojedziesz”, Valerie Perrin „Colette” i… Znowu jesień!

 


Juhani Karila „Polowanie na małego szczupaka”, Jakub Bączykowski „Zadzwoń, jak dojedziesz”, Valerie Perrin „Colette” i… Znowu jesień!

Sowa jest symbolem mądrości i często pojawia się w środowisku bibliotecznym, uczelnianym czy księgarskim, gdyż świetnie komponuje się w otoczeniu książek i dodaje szlachetnego wyrazu obrazkom, grafikom, plakatom i plakietkom promującym czytelnictwo, wiedzę i mądrość. Tymczasem spotkać sowę w jej naturalnej ostoi jest dość trudno. Mi się jeszcze nigdy nie zdarzyło, choć wyczekuję na to spotkanie od lat czujnie rozglądając się po lesie. W tym roku wiosną pierwszy raz usłyszałam puszczyka, który pohukiwał czy też trochę jakby popiskiwał radośnie koło jednej z wielkopolskich leśniczówek. To niesamowity dźwięk, który zrobił na mnie ogromne wrażenie. Oho! – pomyślałam - oto trafiło się ślepej kurze ziarnko i zapewne na tym skończą się moje sowie przygody. Tymczasem… Dzisiaj w nocy, w dyskretnym szumie łagodnie siąpiącego deszczyku, nagle i niespodziewanie, tuż pod oknem rozległ się znajomy dźwięk! Puszczyk!!! Niemożliwe! A jednak… Nie wiem skąd się wziął, bo nigdy wcześniej nie słyszałam go w naszym lesie, ale teraz wiem, że tu mieszka i będę go wyglądać, a przynajmniej nasłuchiwać, bo jak znam swoje szczęście, to i tak nigdy go nie zobaczę. W każdym razie puszczyk pohukiwał jakąś godzinkę, wiele razy, więc mam nadzieję, że może jednak go wytropię. Podziwiam własny optymizm i nie tracę nadziei. 

Doczytałam, że puszczyki nie tylko symbolizują mądrość, ale także – z racji nocnego trybu życia – kojarzone są z magią i światem duchów. No proszę, jakie czary w moim pięknym, bajecznie kolorowym, jesiennym lesie. Wierzenia ludowe uznają puszczyka za zwiastuna zmian, a czasem nawet śmierci, ale nie będę tym sobie zawracać głowy. W naszej kulturze raczej kruki i wrony kojarzą się z nieszczęściem, być może dzięki opowiadaniu S. Żeromskiego.

Tymczasem odkładam polowanie na puszczyka na plan dalszy, a opowiem, co znalazło się na leśnej półce. Zupełnie inne stwory i zupełnie inne polowanie. Co się pojawiło? Otóż: chyłki, skogole i warwasy! Brzmi nieźle, nieprawda? Dość egzotycznie. Skąd się wzięły? Prosto z książki pt. „Polowanie na małego szczupaka”, którą napisał Juhani Karila, finlandzki dziennikarz i pisarz. Książka zdobyła Lapońską Nagrodę Literacką, a mnie ujęła magią płynącą z przywołanego przez autora świata mitów finlandzkich, barwnymi opisami surowej przyrody północnej Finlandii, a także humorem, trochę absurdalnym, ale skrzącym się niczym niteczki babiego lata w jesiennym słońcu. Niezwykła jest także gwara, którą posługują się bohaterowie, tworząca niesamowity kontrast z językiem literackim opisującym akcję. Pomimo „szaleńczych” wydarzeń, książka porusza problemy, z którymi spotykamy się na co dzień, a morał płynie z niej taki, żeby samemu nie katować się, samoudręczać czy biczować, gdyż nie ma to najmniejszego sensu. Nie napiszę nic więcej. Przytoczę tylko dwa fragmenty, które być może zachęcą do tego, żeby książkę przeczytać.

Fragment nr 1.

„ – Często mam do czynienia w pracy z ludźmi, którzy chcą zrobić sobie krzywdę. Nie widzę w tym niczego dziwnego. Dziwne natomiast jest to, kto przejawia takie skłonności. Ci, którzy nie mają na swoim sumieniu niczego poważnego, skaczą z piątego piętra. A ci, którzy z racji popełnianych czynów mieliby wszelkie powody ku temu, by rzucić się pod pierwszą nadjeżdżającą ciężarówkę, absolutnie nie odczuwają takiej potrzeby.”

Fragment nr 2, dość szaleńczy!

„W nocy zbudziły ją trąby. Podeszła do okna i wyjrzała. Przez podwórze, na tyłach gospody walił jakiś korowód. Na czele szedł niedźwiedź, na którym siedziała okrakiem naga kobieta, z łbem lwa zamiast głowy. W jednej ręce trzymała żmiję, a w drugiej cugle. Za nią na mocnych pająkowatych odnóżach kroczyło brokułowate połączenie trzech głów: kota, żaby i jakiegoś króla. Dalej, na długich, czaplich nogach stąpała pójdźka, a pochód zamykał humanoid o buzi dziecka siedzący na grzbiecie dromadera”. Gra słów przypomina mi piosenkę Artura Andrusa pt. „Szalona krewetka”. Opisuje ona bar „z żandarmem, który pokarmem dokarmia arlekina, z pastorem, który wieczorem przebiera się za delfina, z operową divą, która śpiewa krzywo i z żoną sędzi, która pędzi z żętycy śliwowicę, którą na Rysy dostarcza łysy niedźwiedź przebrany za kozicę”. Nie wiem skąd w ludziach bierze się taka fantazja i dar bawienia się słowami, ale bardzo mi to imponuje.

W zupełnie innym klimacie toczy się akcja książki pt. „Zadzwoń, jak dojedziesz” Jakuba Bączykowskiego. Powieść porusza trudne tematy i prowadzi do zaskakującej konkluzji. Motywem przewodnim jest problem starzejących się rodziców, tutaj - niedawno owdowiałego ojca - i konieczność zapewnienia im opieki. W książce poznajemy troje rodzeństwa. Każde z dzieci prowadzi aktywne życie, zmaga się z wieloma problemami, dąży do swoich celów i do końca nie znajduje odpowiedzi, w jaki sposób pogodzić wyzwania, którym musi stawić czoła w codziennej walce o przetrwanie z zapewnieniem opieki ojcu, a właściwie wzięciem na swoje ramiona jego samotności, poczucia pustki i bolesnej świadomości przemijania. Książka stawia pytanie o granicę poświęcenia i o to, czy ktoś od nas tego wymaga, czy też sami wplątujemy się w emocjonalny kołowrotek, który prowadzi nas na manowce. I o tym, jak łatwo oceniamy innych nic o nich nie wiedząc.

Ogromne wrażenie zrobiła na mnie także najnowsza książka Valerie Perrin pt. „Colette”. To opowieść o kobiecie, która na pozór wiodła nieciekawe życie, ale – jak to zwykle bywa – pozory rozminęły się z rzeczywistością. Tytułowa Colette zawodowo zajmuje się naprawą butów i ubrań, jest fanką lokalnej drużyny futbolowej, nie ma przy sobie bliskiej rodziny, za to posiada poważanie wśród mieszkańców miasteczka. Akcja powieści zaczyna się w momencie, gdy Agnes, bratanica tytułowej bohaterki, zostaje zawiadomiona, że właśnie zmarła jej ciotka, nieżyjąca już od dwóch lat. I tu ruszamy w fascynującą, literacką podróż! Wątki splatają się ze sobą i rozplatają, toczą obok siebie jak kłębuszki kolorowych nitek, a przygody bohaterek pochłaniają czytelnika bez reszty. Pisarka tworzy niezwykłą panoramę, a na jej tle buduje historie swoich postaci: tytułowej Colette, Agnes, Blanche i Hannah Ruben. Powieść wciąga bez reszty i trudno się od niej oderwać.

Polecam także ostatnią powieść Mario Vargasa Llosy pt. „To dla pani ta cisza”. Na chwilę przeniesie nas ona do Limy, w której poznamy Tonego Azpilculetę, znawcę, badacza i wielbiciela muzyki kreolskiej. Książka skłania do wielu refleksji. Ta, która nasunęła się, jako pierwsza, dotyczy pseudo-rzetelnej pracy badawczej i literackiej, a konkretnie, w jaki sposób za pomocą słowa pisanego i fantazji twórczej, manipulując faktami, stworzyć – i tu użyję bolesnego skrótu – z miernoty bohatera i zafałszować rzeczywistość. I choć cel tej metamorfozy może wydawać się szlachetny, nie zmienia to faktu, że prawda mija się z wyobrażeniami, a ułuda zastępuje świat realny. Książka napisana jest lekko i pogodnie, tak samo się ją czyta. A, jeszcze sobie pomyślałam, że często wydaje nam się, że piękniej jest tam, gdzie nas nie ma, np. w Andach Peruwiańskich czy Limie, ale gdy zaczynamy poznawać historię tego regionu i problemy, z którymi borykają się jego mieszkańcy, okazuje się, że nie doceniamy tego, co mamy. 

Na zakończenie jeszcze tylko napomknę, że w lesie nadal trwa jesień. Bajecznie kolorowa, pachnąca, zachwycająca!  Liście złocą się i mienią, czasami wiatr strąca je z drzew, a one łagodnie i miękko kołyszą się w przestrzeni zanim wylądują na ziemi. Mech, nasączony wilgocią, przypomina zieloną gąbkę. Pojawiły się grzyby, nawet takie, których nigdy wcześniej tutaj nie znajdowałam np. rydze. Ależ były wyborne! To ich odnalezienie skojarzyło mi się z magdalenką w książce M. Prousta, bo w dzieciństwie rydze rosły niedaleko mojej szkoły i na dużej przerwie między lekcjami pół klasy gnało „do lasku” na grzybobranie. I nagle te chwile wróciły do mnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.



Być może to ostatnie takie kolorowe dni polskiej jesieni. Dlatego serdecznie polecam opisane książki. Idealnie nadają się na długie wieczory, a takie właśnie się zaczynają… Za oknem deszcz, i wiatr i ciemna noc, więc warto zapaść się w fotelu z dobrą książką i kubkiem pysznej, gorącej herbaty. 










Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Z półki leśnej Bibliotekarki - 32. - Trylogia Sławka Gortycha i inne...

Trylogia Sławka Gortycha, „Wegetarianka” Han Kang, „Jadąc do Babadag” Andrzeja Stasiuka i… „Człowiek, który bał się żyć” Miquela Angela Montero.

Z półki leśnej Bibliotekarki - 31. - „Nasz bieg z przeszkodami” i inne lektury na jesienną porę...

  „Nasz bieg z przeszkodami” i „Ukoić siebie, czyli jak oswoić lęk i traumę” Ewy Woydyłło, „W stronę Pysznej” Stanisława Zielińskiego i „Sycylia” Grzegorza Musiała, „Agnieszki. Pejzaże z Agnieszką Osiecką” Zofii Turowskiej i „Zapomniane niedziele” Valerie Perrin oraz wywiady przeprowadzone przez Michała Nogasia pt. „Z niejednej półki”. Gdy podnoszę wzrok znak komputera i spoglądam za okno, widzę leszczyny o przebarwiających się liściach, za nimi dorodnego, złocistego klona, a za klonem stare, poczciwe sosny, wierne towarzyszki ostatnich trzydziestu paru lat mojego życia.

Z półki leśnej Bibliotekarki - 30. Valeri Perrin i „Życie Violett”

Valeri Perrin i „Życie Violett”, czyli jak przetrwać pobyt w szpitalu Pomyślałam sobie, że napiszę o Sycylii. O tonącej w chmurach Etnie, teatrze grecko-rzymskim (bo najpierw był grecki, a potem Rzymianie go przebudowali) w Taorminie, o legendach związanych z Wybrzeżem Cyklopów i maleńkiej sadzawce Aretuzy w Syrakuzach…